niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 6

Rozdział 6


"Czasem nagle smutniejesz
To jakby dnia ubywa
I nie wiem jak ci pomóc
Więc tylko proszę wybacz

Czasem łzy w twoich oczach
Na krótką chwilę zagoszczą
I nie wiem czy coś mówić
I nawet nie wiem po co"
~ Adam Ziemianin


ARELI

            - Ooo... Przyszła Krzykajła - przez cały czas drwiący uśmieszek nie znikał z jego twarzy.
            Nie byłam w stanie odezwać się nawet słowem, ani się poruszyć. Wmurowało mnie w podłogę. Jego postawa i zachowanie w niewiadomy sposób peszyły mnie.
            Mężczyzna siedział za ogromnym biurkiem naprzeciw drzwi. Wyglądał nieludzko spokojnie. Emanowała z niego pewność siebie. Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, tylko po to, żeby nie patrzeć w oczy kapitana. Kajuta była utrzymana w ciemnej kolorystyce. Wystrój był staromodny i surowy, ale równocześnie bardzo męski. Przy lewej ścianie łóżko, a przy prawej - szafa.
            - Co tak nagle zamilkłaś? - Jeszcze przed chwilą myślałem, że uszy mi wybuchną, a teraz słyszę nawet szum fal - w głosie mężczyzny wyczułam drwinę. Zamyślił się na chwilę. - Może lepiej nic nie mów tylko słuchaj, bo zaraz mewy stracą słuch - wstał, okrążył biurko i usiadł na jego skraju. Założył ręce na piersi.

HAKUŚ

            Stałem w swojej kajucie opierając się o biurko. Wpatrywałem się uważnie w dziewczynę naprzeciw mnie. Pierwsze co zauważyłem to, to, że była piękna, ale gdy się jej uważniej przyjrzałem, spostrzegłem w jej oczach dziwny błysk. Mimo że zmieniła już ubrania na suche, miała gęsią skórkę i lekko się trzęsła. Wyglądała na zdezorientowaną i przestraszoną. Miałem przemożną ochotę objąć ją, pogłaskać po głowie i wyszeptać do ucha, że wszystko będzie dobrze. Zacisnąłem dłonie na blacie biurka, żeby nie zrobić tego pod wpływem emocji.  Gdy się tak w nią wpatrywałem, przypomniało mi się, że ona przecież czeka na mój monolog.
            - A więc... - zacząłem. - Jesteś tu moim gościem, ale nie toleruję krzyków, buntów, marudzenia i darmozjadów. Fakt, że nasze jedzenie nie jest najlepsze, ale jak nie będziesz chciała jeść, nie będziesz musiała. Ja nikogo nie będę zmuszać - zaśmiałem się szyderczo. - Mam nadzieję, że ubrania ci pasują, bo nie mamy i nie będziemy mieli żadnej sukni. Jak już zauważyłaś jest to statek piracki, więc do niedawna były tu sami mężczyźni. Teraz możesz już odejść - zrobiłem ruch ręką, którym zasygnalizowałem jej, żeby wyszła.
            Dziewczyna energicznie odwróciła się na pięcie, odrzuciła włosy za plecy i z głuchym odgłosem zatrzasnęła drzwi.
            Pomieszczenie zrobiło się nagle jakieś inne. Jakby bardziej puste niż zawsze. Poczułem się jakbym nie był u siebie. Bardzo  nieswojo. Wyrzuty sumienia zaczęły mnie zżerać od środka. Zaraz? To jak mam sumienie? To gdzie ono było przez ostatnie dwadzieścia parę lat?
            Może potraktowałem ją zbyt ostro? - zapytałem sam siebie.
            Sztywnym krokiem podszedłem do drzwi, oparłem się o nie, nawet nie wiem kiedy opadłem na ziemię i tak siedziałem zakrywając twarz rękami. Czułem się jak w trakcie sztormu. Wnętrzności wywracały się w moim brzuchu. Dosłownie czułem jakbym miał je tera do góry nogami.
            Dlaczego ja tak to przeżywam? - pomyślałem. Przecież widziałem ją dopiero drugi raz w życiu i w dodatku to ja tu jestem kapitanem. To ja tutaj rządzę.
            Zerwałem się na równe nogi.
            Od kiedy stałem się tak słaby, że daję kobiecie mącić mi w głowie?

ARELI

            Wpadłam do mojej kajuty i zatrzasnęłam za sobą drzwi z impetem, jakbym chciała oznajmić całemu statkowi, że bez kija lepiej do mnie nie podchodzić.
            - Co on sobie wyobraża?! - wykrzyczałam. - Nie jestem, ani zabawką, ani jego służącą!
            Wyrzuciłam ręce w górę i zwróciłam głowę ku niebu. Zaraz potem moje kończyny górne bezwładnie opadły.
            - Co się stało? - Angelika podeszła do mnie jak do tykającej bomby zegarowej, którą trzeba rozbroić. Położyła mi rękę na ramieniu.
            - Ten idiota, kapitan najpierw był dla mnie miły, ale potem potraktował mnie jak nic niewartego śmiecia i po prostu wyrzucił.
            - Nie bierz tego tak do siebie. On po prostu musi pilnować porządku na swoim statku - powiedziała to tak spokojnie i stanowczo, że prawie jej uwierzyłam. Prawie.
            - Może i tak, Angeliko, ale to go nie usprawiedliwia.
            Dziewczyna nagle posmutniała. Zwiesiła głowę. To jakby dnia ubyło. Spojrzała na mnie ze współczuciem i zrozumieniem.

            - Musisz jednakże pamiętać, że teraz do niego należysz, a ja do jego zastępcy. Tylko do nich.

***
Właśnie się przed wami chowam. Nie bijcie mnie. Wiem, że rozdział miał być 2 miesiące temu, ale mam chyba dobre wytłumaczenie. Pisałam ostatnio aż cztery olimpiady (niestety tylko z jednej przeszłam i to z tej która mi w ogóle nie jest potrzebna. To się nazywa złośliwość losu). W czwartek i piątek pisałam także próbny egzamin gimnazjalny. (W poniedziałek piszę z angla, więc życzcie mi szczęścia).Wiem, że rozdział jest krótki, ale chciałam go po prostu wstawić go w tym tygodniu, bo mnie przyjaciółka poprosiła. Wiktorio, zadowolona? Jestem też osobą straaaaaaaaaaasznie leniwą, więc czasem potrzebuję kopa w dupę (za przeproszeniem). Tak Wiki, upoważniam cię do tego kopa.
Co tam się działo u was przez ten długi czas?
Ps. Jak wam się podoba nowy wygląd bloga, bo mnie bardzo. Sama robiłam. Jestem z siebie taka dumna ;)
Pozdrawiam <3 ~ Autorka

wtorek, 22 września 2015

Rozdział 5

Rozdział 5

           
"Anioły są takie ciche
(...)
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz

Najwyżej na ucho ci powie
Gdy będzie w dobrym humorze
Że skrzydła nosi w plecaku
Nawet przy dobrej pogodzie
(...)
Czasem taki anioł samotny
Zapomni dokąd ma lecieć
(...)

Anioły są wiecznie ulotne
(...)
Nas też czasami nosi
Po ich anielskich śladach"
~ Adam Ziemianin
           
            Czyżbym była już w niebie?
            Czułam się jakbym frunęła. Ktoś objął mnie w pasie i pociągnął do tyłu. Może to anioł?
            Przez cały ten czas nie potrafiłam otworzyć oczu. Czułam się niezdolna do żadnego ruchu. Nie potrafiłam nawet podnieść powieki.
            Po chwili poczułam jakbym zapadała się w sobie. Jakby spłaszczały mi się płuca, klatka piersiowa i wszystkie organy wewnętrzne.

***

            Nareszcie otworzyłam oczy. Nade mną stało kilku, może kilkunastu mężczyzn wyglądających niezbyt przyjemnie. Żaden z nich nie był ogolony. Mieli na sobie brudne potargane ubrania. Nie byli również zbyt urodziwi. Na każdej twarzy zawieszonej nade mną widniał nikczemny uśmiech.
            - To już drugi łup dzisiaj, panowie - odezwał się jeden z nich.
            Po pierwsze: łup? Co? Dlaczego mówią o mnie jak o przedmiocie? A po drugie: już drugi? Co lub kto jest tym drugim?
            Nagle przeszło mi odrętwienie spowodowane zaskoczeniem i strachem. Przypłynęła do mnie fala bólu. Bolało mnie dosłownie całe ciało. Nawet palce u stóp. Czułam się jakby przygniótł mnie czołg. Chciałam wstać, ale nie potrafiłam. Byłam zdezorientowana. Wodziłam zrozpaczonym wzrokiem po nieprzyjemnych twarzach moich oprawców.
            - Jacy z was niewychowani brutale - na przód wyszedł mężczyzna o łagodnych rysach twarzy. - Powinniście się wstydzić. Nie wiecie jak się obchodzić z damą? - Zastanawiała się przez chwilę. - No tak. Nie wiecie. Przecież jesteście piratami - odwrócił twarz w moją stronę. - Witamy na "Jolly Rogerze". Niestety nie zaznasz teraz przyjemności poznania kapitana, ale może wystarczy ci jego zastępca - wskazał ręką na mężczyznę, który odezwała się jako pierwszy. Zwrócił się do niego - Tylko pamiętaj, że tamta jest twoja, ale ta nie - powiedział to, jakby mówił do małego dziecka, któremu się zabrania wsadzać przedmiotów do buzi.
            - Nie pouczaj mnie - wybuchnął zastępca kapitana.
            - Ja ci mówię tylko prawdę - miły pirat wyglądał wtedy tak niewinnie. - A, no tak. Nie przedstawiłem ci się jeszcze - zwrócił się do mnie. - Mam na imię Ian.
            Mężczyzna podał mi rękę i pomógł wstać. Miał bardzo delikatne dłonie, jak na pirata. Skłonił mi się i ucałował grzbiet mojej dłoni.
            - Dość tych podchodów! - zastępca kapitana był oburzony. Złapał mnie brutalnie za rękę i pociągnął. - Wsadzimy ją razem z tamtą drugą.
            Dopiero wtedy tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że byłam na statku pirackim, a nie na łodzi rybackiej. Piraci nie mieli zbyt dobrej opinii. Przebywałam tak wbrew swojej woli i nie mogłam uciec. Byłam tam po prostu więźniem.
            Mężczyzna zaprowadził mnie do drewnianych drzwi. Bezceremonialnie wtargnął go środka i wciągnął mnie za sobą. Spojrzał na mnie z pogardą, lecz może ja powinnam tak na niego patrzeć, ponieważ to ja jestem to więziona a nie on. Ominąwszy mnie patrząc tępo przed siebie, przeszedł przez próg i zatrzasnął drzwi.
            Była to maleńki pokoik, w którym stały dwa łóżka i to było całe wyposażenie. Niegdyś białe ściany wyglądały jakby ktoś tu sobie urządzał konkurs rzucania błotem. Pachniało tu zgnilizną. W powietrzu czuć było ciężką wilgoć. Na łóżku po prawej stronie siedziała szczupła, piękna blondynka. Nigdy jeszcze nie widziałam takiej sukni jaką ona miała na sobie. Była tak śliczna jak jej właścicielka. Blondynka wyglądała jak z obrazka, ale zupełnie nie pasowała do naszych czasów, raczej jakby się tu przeniosła z XIV wieku. Dziewczyna nie wyrażała żadnych oznak zdenerwowania, zagubienia, czy strachu. Była uosobieniem opanowania i determinacji. W przeciwieństwie do niej ja byłam przerażona i zrozpaczona. Cała się trzęsłam i to nie tylko dla tego, że jeszcze jakieś piętnaście minut temu dryfowałam w lodowatym oceanie. Ale w sumie obie wyglądałyśmy jak zmokłe szczury. 
            - Witaj - mój głos zabrzmiała cicho i nieśmiało.
            Dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę. Zdezorientowana wpatrywała się we mnie, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. Może i tak było.
            - Witaj - odpowiedziała beznamiętnym głosem, ale ku mojej satysfakcji, zauważyłam cień uśmiechu na jej twarzy.
            - Jak masz na imię? - postanowiłam, że także się uśmiechnę.
            - Angelika - poklepała ręką miejsce obok siebie, Dając mi do zrozumienia, żebym usiadła, więc usiadłam.
            - Areli. Miło mi cię poznać - chciałam podać jej dłoń, lecz ona nachyliła się w moją stronę i przytuliła mnie mocno.
            - Uwierz, że mi także jest bardzo miło cię poznać, ale jednak wolałabym, żeby stało się to w bardziej przyjaznym miejscu.
            Gdy usłyszałyśmy nieśmiałe pukanie do drzwi, szybko oderwałyśmy się od siebie. Angelika poprawiła sobie włosy i powiedziała:
            - Proszę!
            Po chwili drzwi lekko się uchyliły. Wychyliła się zza niej głowa Iana. Wyglądało to prze komicznie.
            Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - jego niewinny głosik mógłby poruszyć serce każdej kobiety.
            - Nie. Oczywiście, że nie. Wejdź - starała się, żeby zabrzmiało to życzliwie i zachęcająco.
            Ian wykonał moje polecenie z uśmiechem na ustach. Jednak gdy do nas podchodziła stopniowo rzedła mu mina, tak jakby sobie coś przypomniał. Zauważyłam, że trzyma ręce za plecami i ściska w nich coś.
            - Co tam masz? - Zapytałam wskazując palcem na jego tył.
            Drżąc wyciągnął ręce w naszą stronę. Na jego dłoniach leżały jakieś dziwne materiały.
            - Wiem, że takie ubrania to nie w stylu panienek, ale nieczęsto pojawiają się tu kobiety. W sumie na tym pokładzie była tylko jedna oprócz was. Przykro mi - spuścił głowę.
            - My cię za to nie zabijemy. A te ubrania na pewno będą wygodne - Położyłam mu rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się.
            Po tych słowach Ian wyminął mnie położył ubrania na moim łóżku i wyszedł.
            - Co to miało być? - spytała Angelika. Była wyraźnie rozbawiona.
            - Nie wiem - Teraz już obie się śmiałyśmy.

***

            Angelika dużo mi o sobie opowiedziała. Dowiedziałam się, że jest francuską hrabianką. Nazywa się Angelika de Sancé de Monteloup. Jest córką barona. Całe swoje młodzieńcze lata spędziła na wsi. Miała tam nawet ukochanego. Pewnego dnia odkryła spisek nastawiony na zagładę króla Francji Ludwika XIV. Ukryła truciznę tak, że nikt nie mógłby jej znaleźć. Przez to miała później zatargi ze zdrajcami. Najbardziej przełomową chwilą w jej życiu, był moment, w którym dowiedziała się, że bez swojej zgody będzie musiała wyjść za mąż. Jej mężem miał być bogaty hrabia  Joffrey de Peyrac. Angelika pojechała do jego posiadłości z przekonaniem, że jej przyszły małżonek jest potworem. Ludzie mówili jej, że Joffrey jest najbrzydszym człowiekiem na ziemi i w dodatku czarownikiem. Niedługo potem otworzyły się jej oczy. Od tej pory wiedziała, że to ten jedyny. Niestety po odwiedzinach króla w ich domu Ludwik XIV stwierdził, że hrabia jest zbyt bogaty i oskarżył go o posługiwanie się czarną magią. Joffrey przegrał proces i został spalony na stosie. Jego żona się załamała, lecz otrzymała pomoc od paczki rozbójników, na czele której stała pierwsza miłość Angeliki. Miała później dużo zatargów między innymi z królem i ambasadorem Persji. Pewnego dnia dowiedziała się, że jej ukochany żyje. Z całych sił starała się go odszukać. Jeśli się jej już udawało to on uciekał od niej. Nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo. Gdy Angelika była w trakcie poszukiwań swojego męża płynąc galerą, jej statek został zaatakowany przez piratów. Hrabianka wskoczyła do wody, z której wyłowili ją ludzie z tego statku. I właśnie tak się tu znalazła.
            Mówiła po angielsku z francuskim akcentem, co dziwnie brzmiało, np. zamiast słowa little mówiła litol, a także nie potrafiła wymówić angielskiego "r".

***

            Kilka godzin później (tak przynajmniej myślałam, bo nie miałyśmy ani zegarka, ani okna, żeby zobaczyć czy jest ciemno czy jasno) do pokoju wtargnął jakiś mi nieznajomy pirat.
            - Te, nowa! Do kapitana! Już! - krzyknąwszy to, wziął mnie za ramię, ścisnął i pociągnął.
            - Ty brutalu! Jesteś jakiś niewyżyty? - w głosie Angeliki było słychać wyraźne oburzenie. Próbowała mnie wyrwać z łap tego idioty, ale on był dwa razy większy. W rezultacie dziewczyna wylądowała na podłodze.
            Zamknąwszy drzwi mężczyzna nie zwracając uwagi na protesty z mojej strony, po prostu sobie szedł ciągnąc mnie za sobą. Ze względu na to, że cały czas się wydzierałam, nie zauważyłam kiedy się zatrzymaliśmy.
            Przede mną widniały najbardziej zdobione drzwi jakie już zdążyłam zobaczyć na tym statku. Wielkie, solidne i piękne. Aż zapierały dech w piersiach. Pirat stojący obok mnie zapukał w nie tak delikatnie, że myślałam, że ten gruby kawał drewna całkowicie stłumi ten dźwięk.
            - Wejść! - usłyszałam z wnętrza miękki, lecz stanowczy głos.
            Pirat uchylił tylko drzwi i wysunął przez nie głowę. Kiwnął.
            - Wchodź.

            Gdy weszłam do środka ujrzałam najpiękniejszy, ale zarazem najbardziej złowrogi i arogancki uśmiech, jaki dany mi był w życiu zobaczyć. Na widok takiego mężczyzny nie jedna kobieta by zemdlała, a jeśli nie na prawdę to teatralnie.

***
Tak, tak wiem, że dawno nie było rozdziału, ale już mam rozpiskę, więc będę się pilnować.
Chciałam, żebyście obejrzeli te filmy, bo uważam, że naprawdę są tego warte, a po przeczytaniu tego rozdziału, wie się już wszystkie najważniejsze rzeczy z czterech części. Np. że Joffrey jednak żyje.Wiem, że pewnie nikt tego nie zrobił, ale cóż, ostrzegałam.
Jestem strasznie podekscytowana tym, że już Hakuś jest. No i co, że jeszcze nawet nic nie powiedział, ale przynajmniej się pojawił.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie ma w nim za dużo błędów. 
Pozdrawiam i życzę dobranoc i miłych następnych dwóch tygodni <3.

sobota, 19 września 2015

Inny post

Uwaga! Ważne!
Jeśli nie oglądałeś/łaś żadnej części z serii filmów o Angelice, której pierwszą częścią jest "Markiza Angelika", to powinieneś/naś obejrzeć przynajmniej cztery części zanim przeczytasz piąty rozdział, bo nie chcę Ci spojlerować. Chyba, że wierz, że nie będziesz chciał/a tych filmów nigdy oglądać, ale naprawdę zachęcam do obejrzenia. Są to po prostu filmy mojego dzieciństwa, co nie znaczy, że są to filmy dla dzieci. Jest to klasyka kina francuskiego. Seria obejmuje pięć filmów. Opowiadają one o przygodach Angeliki, córki barona, mieszkającej na wsi. Jest to dziewczyna bardzo odważna. Akcja dzieje się w jeśli się nie mylę XIII wieku, kiedy to panował we Francji Ludwik XIV. Reszty dowiecie się oglądając. Podam wam też linki.
Część pierwsza [KLIK]
Część druga [KLIK]
Część trzecia [KLIK]
Część czwarta [KLIK]
Część piąta [KLIK]
Nikogo oczywiście nie mogę zmusić do obejrzenia tych filmów, ale myślę, że warto. Są przepiękne. Moja powieść dzieje się w trakcie czwartej części, więc trzeba by było przynajmniej cztery zobaczyć.

Łączę ten post z drugim "innym postem". W wakacje byłam w Anglii, a konkretnie w Brighton na obozie językowym. Przeżyłam wspaniały czas. Mieszkałam u angielskiej rodziny, którą na pewno będę wspominać do końca życia. Było tam tak pięknie, że nie można tego nawet opisać.






 Arundel Castle





Pewnego razu koleżanka zaciągnęła mnie na takie małe uliczki z małymi sklepikami. Były tam na ścianach piękne murale i wspaniałe ciastka w cukierniach, które możecie podziwiać na trzech ze zdjęć powyżej. Weszłam wtedy do sklepu z handmadem i ujrzałam zawieszki, które tak mi się skojarzyły z kapitanem Hookiem, że musiałam je kupić i zrobiłam sobie z nich kolczyki. Niestety nie miałam okazji iść w nich jeszcze do szkoły w Polsce nad czym ubolewam, ale byłam w nich na zajęciach w szkole w Anglii i spotkały się z zainteresowaniem ze strony nauczycielki, którą przy okazji będę również bardzo miło wspominać. Nigdy nie zapomnę tego wyjazdu.
Pozdrawiam <3 ~ Autorka

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 4

Rozdział 4

"To się musiało w końcu stać
Że właśnie dziś
Straciłaś swe dzieciństwo
To właśnie dziś..."
~ Grzegorz Ciechowski

"jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze
a tu są nasze,
a tu są nasze,
jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
jak winny- li- niewinny sumienia wyrzut
że się żyje
gdy umarło tylu tylu tylu"
~ Edward Stachura

            Przez większość dzisiejszego dnia siedziałam w swojej kajucie. Po południu zeszłam na jeden z niższych pięter. Siadłam sobie w kącie ciemnego korytarza i rozkoszowałam się ciszą.
            Zawsze lubiłam być sama. Nie byłam osobą bardzo towarzyską. Uwielbiałam tak siedzieć samotnie po ciemku.
            Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.

***

            Obudził mnie nagły wstrząs. Zdezorientowana wstałam i podążyłam wzdłuż korytarza. Ludzie gdzieś na dole krzyczeli z przerażeniem. Wydawało mi się jakbym słyszała stado tupiących słoni i krzyczących małp zarazem. Ściągnęłam brwi i objęłam się ramionami, ponieważ nagle zrobiła mi się okropnie zimno.
            Co się ty dzieje? - pomyślałam.
            Korytarze, którymi szłam oświetlały jedynie słabe snopy światła lampek awaryjnych. W rezultacie ledwo widziałam swoje bose stopy. W pewnym momencie, gdy już miałam skręcać w inny korytarz, zza rogu wytrysnęły na mnie mocne i potężne strugi lodowatej wody. Siła uderzenia zwaliła mnie z nóg. Uderzyłam z impetem głową o ścianę. Nagle świat mi zawirował, więc przywarłam ciałem do ściany za mną i osunęłam się na ziemię. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Miałam nadzieję, że z moją czaszką było wszystko w porządku. Przysunęłam kolana do klatki piersiowej i owinęłam je rękami. Zatopiłam się w myślach kłębiących mi się po głowie i nie zwracałam już uwagi na otoczenie.

***

            - Areli! - do świata żywych przywołuje mnie głos Rose. - Dobrze się czujesz?
            Podnoszę głowę i patrzę w jej pełne przerażenia i troski oczy.
            - Tak, a przynajmniej chyba tak.
            - To dobrze, bo potrzebuję twojej pomocy.
            Przyjaciółka wzięłam moją rękę i pociągnęłam nie w górę.
            Dlaczego ona znowu chce mi wyrwać rękę? - pomyślałam.
            - W czym? - zapytałam rozdrażniona.
            - Jack jest uwięziony w areszcie. On nic nie zrobił. Wrobili go. A statek idzie na dno.
            Co? Statek tonie? Przecież on jest niezatapialny. Aha. To by wyjaśniało wodę. Po chwili uświadamiam sobie co tak naprawdę się dzieje.
            - No to chodźmy! Nie ma czasu do stracenia! - krzyknąwszy te słowa do Rose, pociągnęłam ją i ruszyłam biegiem przed siebie. Po chwili się zatrzymałam. - A gdzie jest ten areszt?
            - W drugą stronę - przyjaciółka zaczęła się ze mnie śmiać.
            - Okay - ruszyłam już teraz w dobrym kierunku.
            - Jack jest przypięty kajdankami do rury. Trzeba by było pomyśleć jak go uwolnić.
            W tym samym momencie zauważyłam na końcu korytarza taką jakby gablotkę. Była w niej siekiera.
            - Patrz, patrz! - Byłam zbyt podekscytowana, żeby iść tak spokojnie jak dotychczas. Puściłam się biegiem. Znowu.
            Gdy dotarłam na miejsce zaczęłam nerwowo szukać czegoś, czym mogłabym stłuc szybę. Jakoż, że nic takiego nie znalazłam, postanowiłam użyć łokcia.  Zgięłam rękę i starałam się nie myśleć o następstwach mojego szalonego czynu. Odłamki szybki rozprysnęły się na wszystkie strony. Poczułam falę bólu rozchodzącą się od łokcie przez cała rękę, ale chyba nic się z nim nie stało. Gorzej z moją twarzą. Kilka kawałków szkła odnalazło moją twarz i zostawiło po sobie maleńkie pamiątki.
            - O, Boże. Areli! Nic ci się nie stało? - usłyszałam za sobą głos Rose.
            - Czuję się chyba dobrze. A jak wygląda moją twarz? - Pytam z walącym sercem.
            Moja przyjaciółka przyglądała się mi z uwagą. Po czym powiedziała:
            - Nie jest tak źle. Kilka zadrapań. Do wesela się zagoi.
            Odetchnęłam z ulgą.
            - No to teraz może my iść po Jacka. - Wyciągnęłam siekierkę i wyruszyłyśmy dalej.
            Po drodze spotkałyśmy pracownika statku kierującego się na górę.
            - Muszą panienki się stąd wydostać - chwycił nas niezbyt delikatnie za ramiona i pociągną za sobą. - Utoniemy - w jego głosie wyczułam rozpacz i przerażenie.
            - Ale my nie możemy z panem iść. Czeka na nas ktoś kto potrzebuje pomocy - Rose próbowała wyrwać rękę.
            - Niech panienki dadzą spokój. Lepiej żeby zginął ten człowiek niż panienki.
            - Nie, nie lepiej. Proszę puszczać - ta próba się powiodła. Po chwili Rose była już wolna. Uderzyła naszego oprawcę pięścią w nos, a ja również uwolniwszy się uderzyłam go siekierką w krocze (oczywiście częścią bez ostrza). Facet zgiął się w pół i ruszył bez słowa po schodach na górę.
            - Ale my dzisiaj mamy przebojowy dzień - Rose podniosła rękę wyraźnie pokazując, że chce przybić piątkę, więc przybiłam i wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem.

***

            Gdy przybyłyśmy do aresztu (co nie było proste, ponieważ poziom wody dość mocno się podniósł, a była ona lodowata), Rose od razu rzuciła się w ramiona Jacka. A raczej to ona go objęła, bo on nie miała jak. Pocałowała go wolno i namiętnie.
            - Wow. Co tu się porobiło? Może już wyswobodzimy naszego drogiego więźnia, bo trochę mi zimno. Wiem, że wam jest raczej cieplej niż mi, ale wiecie nie jesteście tu sami - powiedziałam z uśmiechem na ustach. Papużki nierozłączki odlepiły się od siebie. Po chwili zwróciłam się do przyjaciółki. - Może ty to zrobisz? - Podałam Rose siekierkę.
            Rose odsunęła się krok od rury, do której były przypięte ręce Jacka. Gdy już miała się zamachnąć Jack odwiódł ją od tego.
            - Najpierw poćwicz.
            Moja przyjaciółka odwróciła się w stronę szafy i przywaliła w nią siekierką.
            - Teraz spróbuj trafić w to samo miejsce.
            Rose nawet nie była blisko.
            - No dobrze. Musi się udać - powiedział Jack z nadzieją w głosie.
            To będzie katastrofa - pomyślałam.
            Nie chciałam na to patrzeć, więc zasłoniłam oczy dłońmi. Po chwili usłyszałam głuchy dźwięk uderzenia metalem o metali i entuzjastyczne krzyki pary. Opuściłam ręce i ujrzałam wolnego Jacka. Uśmiechnęłam się i powiedziałam.
            - No to teraz tylko się stąd wydostać.
            Nie było to wcale proste, ponieważ w niektórych miejscach woda dochodziła do klatki piersiowej. Przedzieraliśmy się przez korytarze trzymając się rur zawieszonych u sufitu. W pewnym momencie, próbując się przedostać przez tłum uciekających, rozhisteryzowanych pasażerów Rose i Jack gdzieś mi się zapodziali.
            Dotarłszy na górny pokład dopiero zdałam sobie sprawę z tego co ty się tak naprawdę dzieje. Wyglądało tu gorzej niż po huraganie i tsunami. Niektóre szyby były wybite, a na podłodze walało się dużo rzeczy z pewnością do pasażerów. Ludzie przepychali się w stronę szalup nie zważając na to, czy osoba, którą popchnęli nie jest małym dzieckiem szukającym mamusi. Statek stopniowo przechylał się i zatapiał.
            Gdy kąt statku w stosunku do powierzchni wody osiągnął kąt dziewięćdziesiąt stopni siedziałam w pomieszczeniu ze sterem i z walącym serce się modliłam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że statek za niedługo będzie całkowicie pod wodą.
            Jak mam stąd wyjść? - zapytałam sama siebie.
            Wyjrzałam przez drzwi. Przestrzeń pomiędzy wyjściem a barierką wcale nie była taka duża.
            Może mi się uda? Musi, a jak nie to będę gdzie indziej zanim się zorientuję.
            Wstałam i na trzęsących się nogach podeszłam do drzwi. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się doskoczyć i złapać się barierki. Małymi kroczkami schodziłam po barierce w dół, jak po schodach. Gdy byłam już na samym dole skoczyłam nieprzeniknionej toni. Pierwszym co mnie uderzyło było niewyobrażalne zimno. Znalazłam ogromną deskę i próbowałam się na nią wdrapać. W pierwszych chwilach ciągle z niej spadałam, ale za którymś razem udało mi się na niej pozostać.
            Leżałam tak rzez czas, którego nie potrafiłam zliczyć. Chłód przenikał do moich kości. Na włosach i ubraniach zaczęły się pojawiać sopelki lodu. Skóra zaczęła mi sinieć. Miałam tylko nadzieję, że Rose, Jack i nasze rodziny zdążyli do łódek i się uratowali.
            Gdy tak rozmyślałam trzęsąc się z zimna pociemniało mi przed oczami.
            Czy ja umrę? Nie tak wyobrażałam sobie własną śmierć.
***
Informuję tylko, że następny rozdział będzie najwcześniej 25.08, ponieważ jadę na obóz. Całuję ~ Autorka

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 3

Rozdział 3

"Obok ktoś wiruje z lustrem
inny ktoś przytula suknię pustą, suknię pustą
dalej w tan orkiestra gra."
~ Grzegorz Ciechowski

    Pukam do drzwi kajuty Rose. Od kiedy byłyśmy dziećmi mamy taki swój rytm pukania. Jeśli zapukamy tym rytmem to ta druga osoba od razu wie kto to.
            Moja przyjaciółka wyglądała jakby dopiero co wstała z łóżka. Każdy włos na jej głowie sterczał w inną stronę. Pod oczami widniały ciemne wory. Miała rozbiegany wzrok.
            Gdy ja chciałam się do niej odezwać, Rose wykonała gwałtowny ruch w moją stronę. Złapała mnie niezbyt delikatnie za rękę i wciągnęła do pomieszczenia, zamykając przy tym drzwi.
            - Nie wyjdę tam, Areli - powiedziała z rozpaczą w głosie.
            W tym czasie ja próbowałam dojść do siebie po bliskim spotkaniu z krzesłem, na które wepchnęła mnie dziewczyna. Gdy przyjaciółka na mnie zerknęła i zorientowała się co zrobiła, jeszcze bardziej się zatrwożyła. Wyglądała jak męczennica.
            - Przepraszam - rzekła łamiącym się głosem.
            - Nic się nie stało - chciałam zrobić pocieszający i zachęcający uśmiech, ale nie wiem, czy mi się to udało.
            Rose odetchnęła z wyraźną ulgą.
            - A teraz mi młoda damo kto tu się boi? - dodałam, żeby rozluźnić atmosferę.
            Dziewczyna roześmiała się jakby przez płacz. Chlipnęła kilka razy, ale od razu się opanowała i zrobiła zdeterminowaną minę.
            - Nikt.

***

            Byłyśmy z Jackiem umówione w głównym holu. Gdy stanęłyśmy przy końcu długich schodów, rozejrzałam się dookoła. Nigdzie go nie widziałam. Rose założyła ręce i wysunęła do przodu prawą nogę. Poczekałyśmy kilka minut, ale chłopak się nie zjawiał.
            - Wiedziałam, że to nie ma sensu. Os się tylko nade mną litował. Biedna bogata dziewczynka, która chciała się utopić. - Jej ramiona bezwładnie opadły. Opuściła głowę. Odwróciła się w moją stronę. Wyglądała jakby myślała czy nie powtórzyć próby skoczenia do wody.
            W tej samej chwili z korytarza za moją przyjaciółką wyszedł Jack. Położył palec na ustach i podszedł do nas na paluszkach. Wyciągnął ręce przed siebie i zakrył delikatnie oczy Rose. Zauważyłam, że dziewczyna była zdezorientowana i rozdrażniona.
            - Nie mam ochoty zgadywać kim jesteś. Na tym statku jest mniej więcej dwa tysiące dwieście osób. Możesz być kimkolwiek - wykrzyczała.
            Wyrwała mu się z impetem i obróciła się w jego stronę.
            - O! Jack! - Dziewczyna, aż podskoczyła. - Myślałam, że już po nas nie przyjdziesz.
            Rose zaczerwieniła się, więc jej twarz dorównywała kolorem jej sukience. Mimowolnie zachichotałam, po czym zostałam obrzucona przez przyjaciółkę morderczym spojrzeniem. Gdybyśmy było same to pewnie by powiedziała: "Może ty chcesz zaraz niesamodzielnie wskoczyć do oceanu?".
            - Witam piękne panie - kłonił się nisko przed nami.
            Miał na sobie brązowe spodnie i białą koszulę (no przynajmniej kiedyś była biała). Włosy miał starannie założone za uszy. Wyraz jego twarzy przypominał mi radość dziecka, gdy dostanie dużego lizaczka.
            - Witamy panie Dowson - uśmiechnęłam się do niego słodki. Aż dziwne, że moja twarz nie zamieniła się w ciastko.
            Rose cały czas stała jak wrośnięta w ziemię.
            - Gotowe? - zapytał Jack.
            Obie z Rose pokiwałyśmy zgonie głowami, przez co wywołałyśmy wyraz zadowolenia na twarzy chłopaka.
            - No to chodźmy - Jack wziął moją przyjaciółkę pod rękę i wyruszyliśmy na zabawę.

***

            - Myślę, że Jack byłby świetnym ojcem - rzuciła jakby od niechcenia Rose.
            Jack w tamtej chwili tańczył z małą dziewczynką, a Rose cały czas się w niego wpatrywała.
            - Na pewno. Ma wielkie serce - wyraziłam swoje zdanie. - Dziwne instrumenty, prawda? Na naszych balach takich nie ma.
            - Mhm... - przyjaciółka w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. W pewnym momencie zaczęła klaskać.
            Jack pochylił się do dziewczynki, z którą tańczył  i powiedziała coś do niej na uszko na co ta kiwnęła główką. Chłopak podszedł do Rose, wyciągnął rękę w zapraszającym geście i powiedział:
            - Chodź.
            - Co? - zdziwiła się Rose.
            - No chodź - ponaglił ją.
Dziewczyną ujęła jego rękę i wstała. Dowson pociągnął ją za sobą na parkiet. Rose miała oczy pełne przerażenia. Chłopak położył jej rękę na plecach i lekko przyciągną do siebie. Dziewczynka, z którą Jack tańczył wcześniej naburmuszyła się. Jack obrócił głowę w jej stronę.
            - Ale ciebie i tak najbardziej lubię - krzyknął do niej i się uśmiechnął. Dziewczynka od razy się rozpromieniła, a Jack i Rose rozpoczęli dziwny, dziki taniec.         
            Oj... Gdyby nasze mamy tu były - pomyślałam i pokręciłam głową.
            Chłopak wciągnął moją przyjaciółkę na podwyższenie i zaczął tak jakby stepować. Rose popatrzyła na niego i zamyśliła się na chwilę. Po chwili przyjaciółka ściągnęła, rzuciła je jakiejś kobiecie i zaczęła tańczyć podobnie do Jacka. Miała z tego tyle radochy. Czemu ja nie miałabym zacząć się bawić jak już tu jestem? Może najpierw zacznę od klaskania. Klaskałam do rytmu muzyki. Cieszyłam się i śmiałam z radości Rose. Gdy Jack wziął Rose za ręce i zaczęli się kręcić dookoła było już tylko słychać radosne piski dziewczyny.
            Kiedy para skończyła się wygłupiać poszliśmy z Jackiem się napić. Podeszliśmy do stolika, gdzie dwóch mężczyzn siłowało się na rękę. Jack podał nam napoje, a później wziął jeden dla siebie. Rose zaczęła pić duszkiem, a Jack popatrzył na nią ze zdziwienie.
            - Co? - zapytała przyjaciółka - Myślisz, że dziewczyna z pierwszej klasy nie umie pić?
            Zachichotałam, ale zostało mi to brutalnie przerwane przez faceta, który popchnął Dowsona, przez co obie zostałyśmy pochlapane naszym własnym napojem. Jack złapał owego mężczyzną za koszulę i odepchnął go od nas.
            - Wynoś się - rzucił do faceta z odrazą w głosie, a później zwrócił się do nas. - Nic wam niej jest?
            - Nie - odpowiedziała Rose i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

            Później moja przyjaciółka zaczęła się jeszcze popisywać tym co wyniosła z baletu, a w rezultacie Jack musiał ją łapać, żeby nie skręciła sobie karku. Wszyscy poszliśmy się bawić w wielkim kole na parkiecie, więc zapomniałam już doszczętnie o całym świecie.

***
Myślę, że teraz już rozdziały będę zamieszczać co tydzień. Następny będę chyba pisać w przerwach, bo idę od jutra na pieszą pielgrzymkę, więc trzymajcie za mnie kciuki. Mam nadzieję, że spodobał się wam ten rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze. Całuję :* ~ Autorka

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 2

Rozdział 2

"Cudownie jest:
Powietrze jest!"
~ Edward Stachura
           
            Gdy skończył się obiad, poszłam razem z Rose do mniejszej sali. Nie wiedziałam na co było przeznaczone to pomieszczenie. Pokój był względnie pusty. Jedynym wyposażeniem była tu gigantyczna zielona kanapa i fotel w tym samym kolorze, ulokowane przy tylnej ścianie. Po środku sali stał samotny filar. Pomalowany na biało sufit był podzielony tak jakby na cztery segmenty. W każdej części wisiał żyrandol. Nie były one tak duże, ani okazałe jak ten w holu, ale tak samo piękne. Ściany były beżowo - żółte. W każdym rogu stał świecznik z zapalonymi świecami. W pomieszczeniu roznosił się delikatny, ale odurzający zapach stopionego wosku.
            - Zabieram cię teraz na prawdziwą zabawę, a nie na takie nudy, gdzie można usnąć - Rose była bardzo rozemocjonowana.
            - Ale... Jak? Gdzie? Kiedy? Yyy... Co? - gdzie ona chce mnie znowu wywlec?
            Moja przyjaciółka zaczęła się śmiać.
            Uniosłam brew. O co jej chodzi?
            - O co ci chodzi? - zapytałam.
            - No to sprawy wyglądają tak: Jack zaprosił nas na imprezę pod pokładem. Będzie fajnie. No cóż, na pewno będzie mniej sztywno niż na naszych przyjęciach. Idziesz? - w głosie Rose było słychać nutkę podekscytowania.
            Na chwilę zatapiam się we własnych myślach.
            - James chyba nie będzie zachwycony. Raczej nie pójdę. Ci ludzie spod pokładu chyba nie przyjmą mnie z otwartymi ramionami. - odpowiadam jej.
            Przyjaciółka na chwilę marszczy brwi w wyrazie zmartwienia, ale jej twarz zaraz się rozjaśnia. Wykrzywia usta w cynicznym uśmieszku.
            - Czyżby moja najdroższa przyjaciółka Areli się cykała? - Rose położyła sobie dłonie na biodrach i uniosła brew. Zaczęła się ze mnie śmiać. Wyglądało jakby miała atak padaczki.
            - Już? - rzuciłam lekko zirytowana.
            Założyłam ręce.
            - Może - Trochę się opanowała. - Albo i nie - znów parsknęła śmiechem.
            Przewróciłam teatralnie oczami.
            - Bardzo śmieszne. Normalnie koń by się uśmiał. Ha, ha, ha. - powiedziałam tracąc cierpliwość. - Idę sobie.
            Moja przyjaciółka wyciągnęła rękę jakby gestem chciała pokazać: "Stop. Zatrzymaj się. Czerwone światło".
            - Czekaj! - zawołała.
            Małymi kroczkami podeszła do mnie. Położyła mi czule rękę na ramieniu z wyrazem skruchy na twarzy.
            - Już, już. Chodź ze mną. Proszę - jej błagalny ton zmiękczył mi serce.
            Wypada? I czy warto zważając na to co będzie jeśli mama się dowie? - pomyślałam.
            Zastanowiłam się przez krótką chwilę.
            A tam. Raz kozie śmierć.
            - Czemu nie - rzuciłam niby od niechcenia.
            Kiedy wypowiedziałam te słowa napłynęła do mnie gala odwagi.
            Rose się rozpromieniła. Podskoczyła i jednym susem znalazła się obok mnie. Przytuliła mnie mocno.
            - Dziękuję. No to postanowione - była pełna entuzjazmu.

***

            - Co ja mam na siebie włożyć? - krzyknęłam rozdrażniona.
            Stałam w swojej kajucie, przed szafą pełną ubrań. Miałam tutaj suknie balowe we wszystkich kolorach tęczy. Ale przecież nie mogłam pójść na taką potańcówkę w sukni, która ma w sobie chyba z pięćdziesiąt metrów materiału. Będę się męczyć. W końcu udało mi się znaleźć na dnie szafy jakąś starą, zieloną sukienkę, która zdawała się na pierwszy rzut oka być dość luźna. Stwierdziłam, że nie ubiorę gorsetu. A co mi tam.
            A czy bez gorsetu w ogóle da się funkcjonować? - zapytałam sama siebie w duchu. - Trzeba się przekonać.
            Gdy się już przebrałam, wyszłam na korytarz i podążyłam w stronę kajuty Rose. Rozkoszowałam się lekkością i swobodą z jaką mogłam iść bez tego głupiego czegoś. Nawet potrafiłam oddychać. Gdyby nie to, że w każdej chwili ktoś mógł wyjść zza rogu, to z pewnością zaczęłabym podskakiwać i wymachiwać rękami. Kiedy przechodziłam obok pokoju Jamesa, naszła mnie myśl: czy jego by może także nie zaprosić? Przystanęłam pod jego drzwiami i uniosłam rękę z zamiarem zapukania.
            Po pierwsze czy on w ogóle będzie chciał się zadawać z tymi ludźmi? - zastanawiałam się. - A po drugie czy nie zakaże mi się tam wybrać?
            Po kilku sekundach stania w niezmiennej pozycji, odskoczyłam jak oparzona od drzwi i odeszłam szybkim krokiem. Poczułam się jak dziecko, które robi ludziom psikusy, więc dzwoni do drzwi i ucieka.


 ***
Przepraszam, że tak późno i taki krótki rozdział. I przyznaję się, że zbyt powalający on nie jest (no dobra jest strasznie nudny, nie miałam weny). Jeśli ktoś jeszcze nie wie to James jest narzeczonym Areli. Dodałam chyba ze 3 zdania w pierwszym rozdziale, bo ja mądra przy pisaniu drugiego rozdziały ubzdurałam sobie, że fajnie by było gdyby Areli miała chłopaka. Postanowiłam, że na początku każdego rozdziału będzie jakiś cytat. Swoją drogą gorąco polecam wiersze Edwarda Stachury. Pozdrawiam i postaram się, żeby następne rozdziały były ciekawsze, ale w sumie początki często są nudne, więc się tak bardzo nie przejmuję :D ~ Autorka

sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 1

Rozdział 1



On natchniony i młody był,
Ich nie policzyłby nikt,

~ Jacek Kaczmarski



            Schodziłam po pięknych, drewnianych schodach. Miały cudowną, rzeźbioną poręcz. Na samym dole, po lewej stronie widniała również drewniana figura amora. Całe wnętrze wyglądało jak z bajki. Nie byłam jeszcze na tak okazałym statku. Został on nazwany "Titanic". Ta podróż była moim prezentem urodzinowym od rodziców. W ten dzień kończyłam dwadzieścia pięć lat. W sukni balowej czułam się jak księżniczka, która idzie na swój pierwszy w życiu bal. Wokół mnie roznosił się słodki zapach moich lawendowych perfum. Starałam się iść z gracją. Wiedziałam, że gdybym szła jak przeciętny człowiek, a zobaczyliby mnie rodzice, nie byłoby miło.
            Miałam na sobie bladofioletową suknię na grubych ramiączkach sięgającą do ziemi. Włosy opadały mi ślicznymi loczkami na ramiona. Chciałam być jak najpiękniejsza, żeby zobaczyć błysk zadowolenia w oczach mojego narzeczonego, Jamesa, gdy mnie zobaczy.
            Nie umiałam się już doczekać, więc zbiegłam na dół. Byłam taka podekscytowana. Przecież nie mogłam tak wbiec do sali. Rodzice stłukliby mnie na kwaśne jabłko. Zatrzymałam się. Szybko poprawiłam włosy i sukienkę. Zrobiłam trzy głębokie wdechy. Dobrze. No to idę.
            Weszłam przez szklane drzwi do sali pełnej ludzi. Odnalazłam mój stół. Gdy tam podeszłam wszyscy mężczyźni wstali.
            - Witam wszystkich - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
            Ludzie przy stole kiwnęli mi chłodno głowami. Jedyną osobą, która się uśmiechała była moja najlepsza przyjaciółka Rose.
            Mama wstała i zbliżyła się do mnie.
            - Wszystkiego najlepszego córeczko - podarowała sobie formalności.
            Ale ja nie.
            - Dziękuję pani matko.
            Mama pocałowała powietrze po obu stronach mojej twarzy.
            Mój tata i  reszta gości też złożyli mi życzenia urodzinowe. James pocałował mnie w rękę i  uśmiechnął się dystyngowanie. Rose podeszła do mnie jako ostatnia.
            - Niech się spełnią wszystkie twoje marzenia, Areli - powiedziała z uśmiechem od ucha do ucha.
            - Dziękuję - moja buzia na pewno też wygląda jak banan.
            Przytuliłam  ją. Przez ramię Rose widziałam, że mama patrzyła na nas ze zrezygnowaniem.
            Usiadłyśmy przy stole. Siedziałam pomiędzy moją matką, a Rose.
            Przyjaciółka pochyliła się w moją stronę.
            - Ma tutaj przyjść chłopak, o którym ci opowiadałam. Ten co mnie uratował. Jack. Pamiętasz? - szeptała.
            - No jasne, że pamiętam. Wczoraj nie mówiłaś o niczym innym. Czyżby on ci się podobał? Przecież masz narzeczonego.
            Położyła palec na usta.
            - Mów ciszej, bo on usłyszy, albo co gorsza moja matka - zganiła mnie.
            Nasze matki były do siebie bardzo podobne pod względem charakteru i sposobu bycia. Nigdy nie zachowywały się niestosownie i nie pozwalały na to córkom. Były zawsze tak wyprostowane jakby połknęły kij. Zachowywały się po prostu jak żony bogatych mężów.
            Do naszego stołu podeszła kobieta z nadwagą, którą zawsze obgadywała moja mama i jej znajome. Trzymała pod ręką wysokiego, eleganckiego blondyna.
            - Ooo... Patrz. To jest Jack- podniecała się Rose i szturchnęła mnie łokciem w bok.
            - Uuu... Przystojniak z niego- powiedziałam jej do ucha. - Mówiłaś, że on nie ma pieniędzy, a jest taki elegancki.
            - No, bo nie ma. Ciekawe skąd to wziął - zastanawiała się moja przyjaciółka.
            Pan Elegancik obszedł stół po przywitaniu się z wszystkimi, żeby dotrzeć do nas. Skłonił się przed Rose, ujął jej dłoń i czule pocałował.
            - Witam miłe panie - przywitał się melodyjnym głosem.
            Podszedł do mnie i także ujął moją dłoń.
            - Słyszałem, że masz dzisiaj urodziny. Życzę ci wszystkiego, co sobie wymarzysz - mnie też pocałował w dłoń, ale nie tak czule jak Rose.
            - Dziękuje. Bardzo miło pana poznać - dygnęłam przed nim i się uśmiechnęłam.
            - Skąd wziąłeś te wdzianko? - spytała Rose Jacka wpatrując się w niego jak w święty obrazek.
            - Dostałem od tej pani, z którą przyszedłem. Należy do jej syna - odpowiedział jej Jack.
            Razem ślicznie wyglądali, gdy się tak w siebie wpatrywali. Kiedy się tak im przypatrywałam kątem oka, sama chciałam kochać i być kochaną. Miłość jest taka cudowna.
            Jack odsuną krzesło mi i Rose, więc usiadłyśmy.
            - Jest też dżentelmenem, więc chyba dobrze wybrałaś - powiedziałam przyjaciółce.
            - Ale ja go nie wybrałam. On jest mi zupełnie obcy, a ja mam narzeczonego - oburza się Rose.
            Dziewczyna obrzuciła mnie groźnym spojrzeniem. Jej oczy mówiły: "Idź sobie. Mów do ręki".
            - No, już dobrze - ustąpiłam.
            Zerknęłam kątem oka na narzeczonego Rose. Jego mina nie wyrażała zadowolenia. Domyślałam się co myślał w tamtej chwili: "Po jakiego grzyba ja tu zaprosiłem tego durnia?"
            Jack zajął miejsce przy stole obok Pani Otyłej. Gdy zauważył to, co leżało przed nim, czyli nakrycie stołu, widziałam w jego oczach przerażenie. Nachylił głowę w stronę kobiety siedzącej po jego prawej stronie. Wyczytałam z ruchu jego ust takie słowa: "Po co tego tyle?"
            Zachichotałam.
            - Z czego się tak śmiejesz - zapytała mnie Rose.
            Przez chwilę próbuję uspokoić śmiech.
            - Z Jacka - odpowiedziałam.
            Musiałam usłyszeć resztę. Podeszłam do pana siedzącego po prawej stronie Pani Otyłej. Był to jakiś znajomy mojego taty. Chyba grywał z nim w karty.
            - Jak podoba się panu statek i jak mija panu podróż? - zagadałam go.
            Kiedy mężczyzna zaczął mi opowiadać o swoich odczuciach, przestałam się koncentrować na jego słowach, a skupiłam się na dialogu pomiędzy Panią Otyłą a Jackiem. Dalej rozmawiali szeptem.
            - Czy nie łatwiej byłoby jeść rękami? - w głosie Dawsona dalej było słychać drżenie.
            Przewróciłam oczami.
            Pani Otyła tak szczerze się uśmiechnęła, że aż zrobiły jej się bruzdy na twarzy.
            - Oczywiście, że lepiej je się rękami, ale osoby takie jak te tutaj, bogate snoby, wolą utrudniać sobie życie i wmawiają sobie, że to nie wypada. Jednak nie wszyscy ludzie tu zgromadzeni są wyrachowanymi snobami - kobieta poklepała Jacka po ramieniu. Zapewne chciała dodać mu otuchy.
            Gdy wypowiedziała te słowa, już nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem.
            - Śmieszą cię moje problemy z prostatą? - oburza się mężczyzna, do którego wcześniej zagadałam.
            Czy jak ja słuchałam tamtej rozmowy, znajomy ojca mówił cały czas monolog i opowiadał mi o swoich problemach z oddawaniem moczu? O Boże! Obok kogo ja stałam!
            - Nie. Oczywiście, że nie. Przepraszam, ale przypomniała mi się taka jedna śmieszna sytuacja - stwierdziłam, że małe kłamstwo nikomu nie zaszkodzi. - Pójdę już. Powinnam wrócić na swoje miejsce.
            - Dobrze - mężczyzna odesłał mnie ruchem ręki. Miał skwaszoną minę.
            Wróciłam na swoje miejsce.
            Rose pochyliła się do mnie.
            - Co tam robiłaś? - zapytała.
            - A nic, nic - szybko wyrzuciłam z siebie te słowa.
            - Taaa... Jasne - przyjaciółka posłała mi wymowny uśmiech.
            Zaczerwieniłam się.
            Na szczęście Rose nie ciągnęła dalej tematu.
            Reszta obiadu upłynęła w niby przyjaznej atmosferze.