Rozdział 5
"Anioły są takie ciche
(...)
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz
Najwyżej na ucho ci powie
Gdy będzie w dobrym humorze
Że skrzydła nosi w plecaku
Nawet przy dobrej pogodzie
(...)
Czasem taki anioł samotny
Zapomni dokąd ma lecieć
(...)
Anioły są wiecznie ulotne
(...)
Nas też czasami nosi
Po ich anielskich śladach"
~ Adam Ziemianin
Czyżbym
była już w niebie?
Czułam się
jakbym frunęła. Ktoś objął mnie w pasie i pociągnął do tyłu. Może to anioł?
Przez cały
ten czas nie potrafiłam otworzyć oczu. Czułam się niezdolna do żadnego ruchu.
Nie potrafiłam nawet podnieść powieki.
Po chwili
poczułam jakbym zapadała się w sobie. Jakby spłaszczały mi się płuca, klatka
piersiowa i wszystkie organy wewnętrzne.
***
Nareszcie
otworzyłam oczy. Nade mną stało kilku, może kilkunastu mężczyzn wyglądających
niezbyt przyjemnie. Żaden z nich nie był ogolony. Mieli na sobie brudne
potargane ubrania. Nie byli również zbyt urodziwi. Na każdej twarzy zawieszonej
nade mną widniał nikczemny uśmiech.
- To już
drugi łup dzisiaj, panowie - odezwał się jeden z nich.
Po
pierwsze: łup? Co? Dlaczego mówią o mnie jak o przedmiocie? A po drugie: już
drugi? Co lub kto jest tym drugim?
Nagle
przeszło mi odrętwienie spowodowane zaskoczeniem i strachem. Przypłynęła do
mnie fala bólu. Bolało mnie dosłownie całe ciało. Nawet palce u stóp. Czułam
się jakby przygniótł mnie czołg. Chciałam wstać, ale nie potrafiłam. Byłam
zdezorientowana. Wodziłam zrozpaczonym wzrokiem po nieprzyjemnych twarzach
moich oprawców.
- Jacy z
was niewychowani brutale - na przód wyszedł mężczyzna o łagodnych rysach
twarzy. - Powinniście się wstydzić. Nie wiecie jak się obchodzić z damą? -
Zastanawiała się przez chwilę. - No tak. Nie wiecie. Przecież jesteście
piratami - odwrócił twarz w moją stronę. - Witamy na "Jolly Rogerze".
Niestety nie zaznasz teraz przyjemności poznania kapitana, ale może wystarczy
ci jego zastępca - wskazał ręką na mężczyznę, który odezwała się jako pierwszy.
Zwrócił się do niego - Tylko pamiętaj, że tamta jest twoja, ale ta nie -
powiedział to, jakby mówił do małego dziecka, któremu się zabrania wsadzać
przedmiotów do buzi.
- Nie
pouczaj mnie - wybuchnął zastępca kapitana.
- Ja ci
mówię tylko prawdę - miły pirat wyglądał wtedy tak niewinnie. - A, no tak. Nie
przedstawiłem ci się jeszcze - zwrócił się do mnie. - Mam na imię Ian.
Mężczyzna
podał mi rękę i pomógł wstać. Miał bardzo delikatne dłonie, jak na pirata.
Skłonił mi się i ucałował grzbiet mojej dłoni.
- Dość tych
podchodów! - zastępca kapitana był oburzony. Złapał mnie brutalnie za rękę i
pociągnął. - Wsadzimy ją razem z tamtą drugą.
Dopiero
wtedy tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że byłam na statku pirackim, a nie na
łodzi rybackiej. Piraci nie mieli zbyt dobrej opinii. Przebywałam tak wbrew
swojej woli i nie mogłam uciec. Byłam tam po prostu więźniem.
Mężczyzna
zaprowadził mnie do drewnianych drzwi. Bezceremonialnie wtargnął go środka i
wciągnął mnie za sobą. Spojrzał na mnie z pogardą, lecz może ja powinnam tak na
niego patrzeć, ponieważ to ja jestem to więziona a nie on. Ominąwszy mnie
patrząc tępo przed siebie, przeszedł przez próg i zatrzasnął drzwi.
Była to
maleńki pokoik, w którym stały dwa łóżka i to było całe wyposażenie. Niegdyś
białe ściany wyglądały jakby ktoś tu sobie urządzał konkurs rzucania błotem.
Pachniało tu zgnilizną. W powietrzu czuć było ciężką wilgoć. Na łóżku po prawej
stronie siedziała szczupła, piękna blondynka. Nigdy jeszcze nie widziałam
takiej sukni jaką ona miała na sobie. Była tak śliczna jak jej właścicielka.
Blondynka wyglądała jak z obrazka, ale zupełnie nie pasowała do naszych czasów,
raczej jakby się tu przeniosła z XIV wieku. Dziewczyna nie wyrażała żadnych
oznak zdenerwowania, zagubienia, czy strachu. Była uosobieniem opanowania i
determinacji. W przeciwieństwie do niej ja byłam przerażona i zrozpaczona. Cała
się trzęsłam i to nie tylko dla tego, że jeszcze jakieś piętnaście minut temu
dryfowałam w lodowatym oceanie. Ale w sumie obie wyglądałyśmy jak zmokłe
szczury.
- Witaj -
mój głos zabrzmiała cicho i nieśmiało.
Dziewczyna
odwróciła głowę w moją stronę. Zdezorientowana wpatrywała się we mnie, jakby
dopiero teraz mnie zauważyła. Może i tak było.
- Witaj -
odpowiedziała beznamiętnym głosem, ale ku mojej satysfakcji, zauważyłam cień
uśmiechu na jej twarzy.
- Jak masz
na imię? - postanowiłam, że także się uśmiechnę.
- Angelika
- poklepała ręką miejsce obok siebie, Dając mi do zrozumienia, żebym usiadła,
więc usiadłam.
- Areli.
Miło mi cię poznać - chciałam podać jej dłoń, lecz ona nachyliła się w moją
stronę i przytuliła mnie mocno.
- Uwierz,
że mi także jest bardzo miło cię poznać, ale jednak wolałabym, żeby stało się
to w bardziej przyjaznym miejscu.
Gdy
usłyszałyśmy nieśmiałe pukanie do drzwi, szybko oderwałyśmy się od siebie.
Angelika poprawiła sobie włosy i powiedziała:
- Proszę!
Po chwili
drzwi lekko się uchyliły. Wychyliła się zza niej głowa Iana. Wyglądało to prze
komicznie.
Mam nadzieję,
że nie przeszkadzam - jego niewinny głosik mógłby poruszyć serce każdej
kobiety.
- Nie.
Oczywiście, że nie. Wejdź - starała się, żeby zabrzmiało to życzliwie i
zachęcająco.
Ian wykonał
moje polecenie z uśmiechem na ustach. Jednak gdy do nas podchodziła stopniowo
rzedła mu mina, tak jakby sobie coś przypomniał. Zauważyłam, że trzyma ręce za
plecami i ściska w nich coś.
- Co tam
masz? - Zapytałam wskazując palcem na jego tył.
Drżąc
wyciągnął ręce w naszą stronę. Na jego dłoniach leżały jakieś dziwne materiały.
- Wiem, że
takie ubrania to nie w stylu panienek, ale nieczęsto pojawiają się tu kobiety.
W sumie na tym pokładzie była tylko jedna oprócz was. Przykro mi - spuścił głowę.
- My cię za
to nie zabijemy. A te ubrania na pewno będą wygodne - Położyłam mu rękę na
ramieniu i uśmiechnęłam się.
Po tych
słowach Ian wyminął mnie położył ubrania na moim łóżku i wyszedł.
- Co to
miało być? - spytała Angelika. Była wyraźnie rozbawiona.
- Nie wiem
- Teraz już obie się śmiałyśmy.
***
Angelika
dużo mi o sobie opowiedziała. Dowiedziałam się, że jest francuską hrabianką.
Nazywa się Angelika de Sancé de Monteloup. Jest córką barona. Całe swoje
młodzieńcze lata spędziła na wsi. Miała tam nawet ukochanego. Pewnego dnia
odkryła spisek nastawiony na zagładę króla Francji Ludwika XIV. Ukryła truciznę
tak, że nikt nie mógłby jej znaleźć. Przez to miała później zatargi ze
zdrajcami. Najbardziej przełomową chwilą w jej życiu, był moment, w którym
dowiedziała się, że bez swojej zgody będzie musiała wyjść za mąż. Jej mężem
miał być bogaty hrabia Joffrey de
Peyrac. Angelika pojechała do jego posiadłości z przekonaniem, że jej przyszły
małżonek jest potworem. Ludzie mówili jej, że Joffrey jest najbrzydszym
człowiekiem na ziemi i w dodatku czarownikiem. Niedługo potem otworzyły się jej
oczy. Od tej pory wiedziała, że to ten jedyny. Niestety po odwiedzinach króla w
ich domu Ludwik XIV stwierdził, że hrabia jest zbyt bogaty i oskarżył go o
posługiwanie się czarną magią. Joffrey przegrał proces i został spalony na
stosie. Jego żona się załamała, lecz otrzymała pomoc od paczki rozbójników, na
czele której stała pierwsza miłość Angeliki. Miała później dużo zatargów między
innymi z królem i ambasadorem Persji. Pewnego dnia dowiedziała się, że jej
ukochany żyje. Z całych sił starała się go odszukać. Jeśli się jej już udawało
to on uciekał od niej. Nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo. Gdy
Angelika była w trakcie poszukiwań swojego męża płynąc galerą, jej statek
został zaatakowany przez piratów. Hrabianka wskoczyła do wody, z której
wyłowili ją ludzie z tego statku. I właśnie tak się tu znalazła.
Mówiła po
angielsku z francuskim akcentem, co dziwnie brzmiało, np. zamiast słowa little
mówiła litol, a także nie potrafiła wymówić angielskiego "r".
***
Kilka
godzin później (tak przynajmniej myślałam, bo nie miałyśmy ani zegarka, ani
okna, żeby zobaczyć czy jest ciemno czy jasno) do pokoju wtargnął jakiś mi
nieznajomy pirat.
- Te, nowa!
Do kapitana! Już! - krzyknąwszy to, wziął mnie za ramię, ścisnął i pociągnął.
- Ty
brutalu! Jesteś jakiś niewyżyty? - w głosie Angeliki było słychać wyraźne
oburzenie. Próbowała mnie wyrwać z łap tego idioty, ale on był dwa razy
większy. W rezultacie dziewczyna wylądowała na podłodze.
Zamknąwszy
drzwi mężczyzna nie zwracając uwagi na protesty z mojej strony, po prostu sobie
szedł ciągnąc mnie za sobą. Ze względu na to, że cały czas się wydzierałam, nie
zauważyłam kiedy się zatrzymaliśmy.
Przede mną
widniały najbardziej zdobione drzwi jakie już zdążyłam zobaczyć na tym statku.
Wielkie, solidne i piękne. Aż zapierały dech w piersiach. Pirat stojący obok
mnie zapukał w nie tak delikatnie, że myślałam, że ten gruby kawał drewna
całkowicie stłumi ten dźwięk.
- Wejść! - usłyszałam
z wnętrza miękki, lecz stanowczy głos.
Pirat
uchylił tylko drzwi i wysunął przez nie głowę. Kiwnął.
- Wchodź.
Gdy weszłam
do środka ujrzałam najpiękniejszy, ale zarazem najbardziej złowrogi i arogancki
uśmiech, jaki dany mi był w życiu zobaczyć. Na widok takiego mężczyzny nie
jedna kobieta by zemdlała, a jeśli nie na prawdę to teatralnie.
***
Tak, tak wiem, że dawno nie było rozdziału, ale już mam rozpiskę, więc będę się pilnować.
Chciałam, żebyście obejrzeli te filmy, bo uważam, że naprawdę są tego warte, a po przeczytaniu tego rozdziału, wie się już wszystkie najważniejsze rzeczy z czterech części. Np. że Joffrey jednak żyje.Wiem, że pewnie nikt tego nie zrobił, ale cóż, ostrzegałam.
Jestem strasznie podekscytowana tym, że już Hakuś jest. No i co, że jeszcze nawet nic nie powiedział, ale przynajmniej się pojawił.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nie ma w nim za dużo błędów.
Pozdrawiam i życzę dobranoc i miłych następnych dwóch tygodni <3.