wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 3

Rozdział 3

"Obok ktoś wiruje z lustrem
inny ktoś przytula suknię pustą, suknię pustą
dalej w tan orkiestra gra."
~ Grzegorz Ciechowski

    Pukam do drzwi kajuty Rose. Od kiedy byłyśmy dziećmi mamy taki swój rytm pukania. Jeśli zapukamy tym rytmem to ta druga osoba od razu wie kto to.
            Moja przyjaciółka wyglądała jakby dopiero co wstała z łóżka. Każdy włos na jej głowie sterczał w inną stronę. Pod oczami widniały ciemne wory. Miała rozbiegany wzrok.
            Gdy ja chciałam się do niej odezwać, Rose wykonała gwałtowny ruch w moją stronę. Złapała mnie niezbyt delikatnie za rękę i wciągnęła do pomieszczenia, zamykając przy tym drzwi.
            - Nie wyjdę tam, Areli - powiedziała z rozpaczą w głosie.
            W tym czasie ja próbowałam dojść do siebie po bliskim spotkaniu z krzesłem, na które wepchnęła mnie dziewczyna. Gdy przyjaciółka na mnie zerknęła i zorientowała się co zrobiła, jeszcze bardziej się zatrwożyła. Wyglądała jak męczennica.
            - Przepraszam - rzekła łamiącym się głosem.
            - Nic się nie stało - chciałam zrobić pocieszający i zachęcający uśmiech, ale nie wiem, czy mi się to udało.
            Rose odetchnęła z wyraźną ulgą.
            - A teraz mi młoda damo kto tu się boi? - dodałam, żeby rozluźnić atmosferę.
            Dziewczyna roześmiała się jakby przez płacz. Chlipnęła kilka razy, ale od razu się opanowała i zrobiła zdeterminowaną minę.
            - Nikt.

***

            Byłyśmy z Jackiem umówione w głównym holu. Gdy stanęłyśmy przy końcu długich schodów, rozejrzałam się dookoła. Nigdzie go nie widziałam. Rose założyła ręce i wysunęła do przodu prawą nogę. Poczekałyśmy kilka minut, ale chłopak się nie zjawiał.
            - Wiedziałam, że to nie ma sensu. Os się tylko nade mną litował. Biedna bogata dziewczynka, która chciała się utopić. - Jej ramiona bezwładnie opadły. Opuściła głowę. Odwróciła się w moją stronę. Wyglądała jakby myślała czy nie powtórzyć próby skoczenia do wody.
            W tej samej chwili z korytarza za moją przyjaciółką wyszedł Jack. Położył palec na ustach i podszedł do nas na paluszkach. Wyciągnął ręce przed siebie i zakrył delikatnie oczy Rose. Zauważyłam, że dziewczyna była zdezorientowana i rozdrażniona.
            - Nie mam ochoty zgadywać kim jesteś. Na tym statku jest mniej więcej dwa tysiące dwieście osób. Możesz być kimkolwiek - wykrzyczała.
            Wyrwała mu się z impetem i obróciła się w jego stronę.
            - O! Jack! - Dziewczyna, aż podskoczyła. - Myślałam, że już po nas nie przyjdziesz.
            Rose zaczerwieniła się, więc jej twarz dorównywała kolorem jej sukience. Mimowolnie zachichotałam, po czym zostałam obrzucona przez przyjaciółkę morderczym spojrzeniem. Gdybyśmy było same to pewnie by powiedziała: "Może ty chcesz zaraz niesamodzielnie wskoczyć do oceanu?".
            - Witam piękne panie - kłonił się nisko przed nami.
            Miał na sobie brązowe spodnie i białą koszulę (no przynajmniej kiedyś była biała). Włosy miał starannie założone za uszy. Wyraz jego twarzy przypominał mi radość dziecka, gdy dostanie dużego lizaczka.
            - Witamy panie Dowson - uśmiechnęłam się do niego słodki. Aż dziwne, że moja twarz nie zamieniła się w ciastko.
            Rose cały czas stała jak wrośnięta w ziemię.
            - Gotowe? - zapytał Jack.
            Obie z Rose pokiwałyśmy zgonie głowami, przez co wywołałyśmy wyraz zadowolenia na twarzy chłopaka.
            - No to chodźmy - Jack wziął moją przyjaciółkę pod rękę i wyruszyliśmy na zabawę.

***

            - Myślę, że Jack byłby świetnym ojcem - rzuciła jakby od niechcenia Rose.
            Jack w tamtej chwili tańczył z małą dziewczynką, a Rose cały czas się w niego wpatrywała.
            - Na pewno. Ma wielkie serce - wyraziłam swoje zdanie. - Dziwne instrumenty, prawda? Na naszych balach takich nie ma.
            - Mhm... - przyjaciółka w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. W pewnym momencie zaczęła klaskać.
            Jack pochylił się do dziewczynki, z którą tańczył  i powiedziała coś do niej na uszko na co ta kiwnęła główką. Chłopak podszedł do Rose, wyciągnął rękę w zapraszającym geście i powiedział:
            - Chodź.
            - Co? - zdziwiła się Rose.
            - No chodź - ponaglił ją.
Dziewczyną ujęła jego rękę i wstała. Dowson pociągnął ją za sobą na parkiet. Rose miała oczy pełne przerażenia. Chłopak położył jej rękę na plecach i lekko przyciągną do siebie. Dziewczynka, z którą Jack tańczył wcześniej naburmuszyła się. Jack obrócił głowę w jej stronę.
            - Ale ciebie i tak najbardziej lubię - krzyknął do niej i się uśmiechnął. Dziewczynka od razy się rozpromieniła, a Jack i Rose rozpoczęli dziwny, dziki taniec.         
            Oj... Gdyby nasze mamy tu były - pomyślałam i pokręciłam głową.
            Chłopak wciągnął moją przyjaciółkę na podwyższenie i zaczął tak jakby stepować. Rose popatrzyła na niego i zamyśliła się na chwilę. Po chwili przyjaciółka ściągnęła, rzuciła je jakiejś kobiecie i zaczęła tańczyć podobnie do Jacka. Miała z tego tyle radochy. Czemu ja nie miałabym zacząć się bawić jak już tu jestem? Może najpierw zacznę od klaskania. Klaskałam do rytmu muzyki. Cieszyłam się i śmiałam z radości Rose. Gdy Jack wziął Rose za ręce i zaczęli się kręcić dookoła było już tylko słychać radosne piski dziewczyny.
            Kiedy para skończyła się wygłupiać poszliśmy z Jackiem się napić. Podeszliśmy do stolika, gdzie dwóch mężczyzn siłowało się na rękę. Jack podał nam napoje, a później wziął jeden dla siebie. Rose zaczęła pić duszkiem, a Jack popatrzył na nią ze zdziwienie.
            - Co? - zapytała przyjaciółka - Myślisz, że dziewczyna z pierwszej klasy nie umie pić?
            Zachichotałam, ale zostało mi to brutalnie przerwane przez faceta, który popchnął Dowsona, przez co obie zostałyśmy pochlapane naszym własnym napojem. Jack złapał owego mężczyzną za koszulę i odepchnął go od nas.
            - Wynoś się - rzucił do faceta z odrazą w głosie, a później zwrócił się do nas. - Nic wam niej jest?
            - Nie - odpowiedziała Rose i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

            Później moja przyjaciółka zaczęła się jeszcze popisywać tym co wyniosła z baletu, a w rezultacie Jack musiał ją łapać, żeby nie skręciła sobie karku. Wszyscy poszliśmy się bawić w wielkim kole na parkiecie, więc zapomniałam już doszczętnie o całym świecie.

***
Myślę, że teraz już rozdziały będę zamieszczać co tydzień. Następny będę chyba pisać w przerwach, bo idę od jutra na pieszą pielgrzymkę, więc trzymajcie za mnie kciuki. Mam nadzieję, że spodobał się wam ten rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze. Całuję :* ~ Autorka

wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 2

Rozdział 2

"Cudownie jest:
Powietrze jest!"
~ Edward Stachura
           
            Gdy skończył się obiad, poszłam razem z Rose do mniejszej sali. Nie wiedziałam na co było przeznaczone to pomieszczenie. Pokój był względnie pusty. Jedynym wyposażeniem była tu gigantyczna zielona kanapa i fotel w tym samym kolorze, ulokowane przy tylnej ścianie. Po środku sali stał samotny filar. Pomalowany na biało sufit był podzielony tak jakby na cztery segmenty. W każdej części wisiał żyrandol. Nie były one tak duże, ani okazałe jak ten w holu, ale tak samo piękne. Ściany były beżowo - żółte. W każdym rogu stał świecznik z zapalonymi świecami. W pomieszczeniu roznosił się delikatny, ale odurzający zapach stopionego wosku.
            - Zabieram cię teraz na prawdziwą zabawę, a nie na takie nudy, gdzie można usnąć - Rose była bardzo rozemocjonowana.
            - Ale... Jak? Gdzie? Kiedy? Yyy... Co? - gdzie ona chce mnie znowu wywlec?
            Moja przyjaciółka zaczęła się śmiać.
            Uniosłam brew. O co jej chodzi?
            - O co ci chodzi? - zapytałam.
            - No to sprawy wyglądają tak: Jack zaprosił nas na imprezę pod pokładem. Będzie fajnie. No cóż, na pewno będzie mniej sztywno niż na naszych przyjęciach. Idziesz? - w głosie Rose było słychać nutkę podekscytowania.
            Na chwilę zatapiam się we własnych myślach.
            - James chyba nie będzie zachwycony. Raczej nie pójdę. Ci ludzie spod pokładu chyba nie przyjmą mnie z otwartymi ramionami. - odpowiadam jej.
            Przyjaciółka na chwilę marszczy brwi w wyrazie zmartwienia, ale jej twarz zaraz się rozjaśnia. Wykrzywia usta w cynicznym uśmieszku.
            - Czyżby moja najdroższa przyjaciółka Areli się cykała? - Rose położyła sobie dłonie na biodrach i uniosła brew. Zaczęła się ze mnie śmiać. Wyglądało jakby miała atak padaczki.
            - Już? - rzuciłam lekko zirytowana.
            Założyłam ręce.
            - Może - Trochę się opanowała. - Albo i nie - znów parsknęła śmiechem.
            Przewróciłam teatralnie oczami.
            - Bardzo śmieszne. Normalnie koń by się uśmiał. Ha, ha, ha. - powiedziałam tracąc cierpliwość. - Idę sobie.
            Moja przyjaciółka wyciągnęła rękę jakby gestem chciała pokazać: "Stop. Zatrzymaj się. Czerwone światło".
            - Czekaj! - zawołała.
            Małymi kroczkami podeszła do mnie. Położyła mi czule rękę na ramieniu z wyrazem skruchy na twarzy.
            - Już, już. Chodź ze mną. Proszę - jej błagalny ton zmiękczył mi serce.
            Wypada? I czy warto zważając na to co będzie jeśli mama się dowie? - pomyślałam.
            Zastanowiłam się przez krótką chwilę.
            A tam. Raz kozie śmierć.
            - Czemu nie - rzuciłam niby od niechcenia.
            Kiedy wypowiedziałam te słowa napłynęła do mnie gala odwagi.
            Rose się rozpromieniła. Podskoczyła i jednym susem znalazła się obok mnie. Przytuliła mnie mocno.
            - Dziękuję. No to postanowione - była pełna entuzjazmu.

***

            - Co ja mam na siebie włożyć? - krzyknęłam rozdrażniona.
            Stałam w swojej kajucie, przed szafą pełną ubrań. Miałam tutaj suknie balowe we wszystkich kolorach tęczy. Ale przecież nie mogłam pójść na taką potańcówkę w sukni, która ma w sobie chyba z pięćdziesiąt metrów materiału. Będę się męczyć. W końcu udało mi się znaleźć na dnie szafy jakąś starą, zieloną sukienkę, która zdawała się na pierwszy rzut oka być dość luźna. Stwierdziłam, że nie ubiorę gorsetu. A co mi tam.
            A czy bez gorsetu w ogóle da się funkcjonować? - zapytałam sama siebie w duchu. - Trzeba się przekonać.
            Gdy się już przebrałam, wyszłam na korytarz i podążyłam w stronę kajuty Rose. Rozkoszowałam się lekkością i swobodą z jaką mogłam iść bez tego głupiego czegoś. Nawet potrafiłam oddychać. Gdyby nie to, że w każdej chwili ktoś mógł wyjść zza rogu, to z pewnością zaczęłabym podskakiwać i wymachiwać rękami. Kiedy przechodziłam obok pokoju Jamesa, naszła mnie myśl: czy jego by może także nie zaprosić? Przystanęłam pod jego drzwiami i uniosłam rękę z zamiarem zapukania.
            Po pierwsze czy on w ogóle będzie chciał się zadawać z tymi ludźmi? - zastanawiałam się. - A po drugie czy nie zakaże mi się tam wybrać?
            Po kilku sekundach stania w niezmiennej pozycji, odskoczyłam jak oparzona od drzwi i odeszłam szybkim krokiem. Poczułam się jak dziecko, które robi ludziom psikusy, więc dzwoni do drzwi i ucieka.


 ***
Przepraszam, że tak późno i taki krótki rozdział. I przyznaję się, że zbyt powalający on nie jest (no dobra jest strasznie nudny, nie miałam weny). Jeśli ktoś jeszcze nie wie to James jest narzeczonym Areli. Dodałam chyba ze 3 zdania w pierwszym rozdziale, bo ja mądra przy pisaniu drugiego rozdziały ubzdurałam sobie, że fajnie by było gdyby Areli miała chłopaka. Postanowiłam, że na początku każdego rozdziału będzie jakiś cytat. Swoją drogą gorąco polecam wiersze Edwarda Stachury. Pozdrawiam i postaram się, żeby następne rozdziały były ciekawsze, ale w sumie początki często są nudne, więc się tak bardzo nie przejmuję :D ~ Autorka