Rozdział 1
On natchniony i młody był,
Ich nie policzyłby nikt,
~ Jacek Kaczmarski
Schodziłam
po pięknych, drewnianych schodach. Miały cudowną, rzeźbioną poręcz. Na samym
dole, po lewej stronie widniała również drewniana figura amora. Całe wnętrze
wyglądało jak z bajki. Nie byłam jeszcze na tak okazałym statku. Został on nazwany
"Titanic". Ta podróż była moim prezentem urodzinowym od rodziców. W
ten dzień kończyłam dwadzieścia pięć lat. W sukni balowej czułam się jak
księżniczka, która idzie na swój pierwszy w życiu bal. Wokół mnie roznosił się
słodki zapach moich lawendowych perfum. Starałam się iść z gracją. Wiedziałam,
że gdybym szła jak przeciętny człowiek, a zobaczyliby mnie rodzice, nie byłoby
miło.
Miałam
na sobie bladofioletową suknię na grubych ramiączkach sięgającą do ziemi. Włosy
opadały mi ślicznymi loczkami na ramiona. Chciałam być jak najpiękniejsza, żeby zobaczyć błysk zadowolenia w oczach mojego narzeczonego, Jamesa, gdy mnie zobaczy.
Nie
umiałam się już doczekać, więc zbiegłam na dół. Byłam taka podekscytowana.
Przecież nie mogłam tak wbiec do sali. Rodzice stłukliby mnie na kwaśne jabłko.
Zatrzymałam się. Szybko poprawiłam włosy i sukienkę. Zrobiłam trzy głębokie
wdechy. Dobrze. No to idę.
Weszłam
przez szklane drzwi do sali pełnej ludzi. Odnalazłam mój stół. Gdy tam
podeszłam wszyscy mężczyźni wstali.
-
Witam wszystkich - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Ludzie
przy stole kiwnęli mi chłodno głowami. Jedyną osobą, która się uśmiechała była
moja najlepsza przyjaciółka Rose.
Mama
wstała i zbliżyła się do mnie.
-
Wszystkiego najlepszego córeczko - podarowała sobie formalności.
Ale
ja nie.
-
Dziękuję pani matko.
Mama
pocałowała powietrze po obu stronach mojej twarzy.
Mój
tata i reszta gości też złożyli mi
życzenia urodzinowe. James pocałował mnie w rękę i uśmiechnął się dystyngowanie. Rose podeszła do mnie jako ostatnia.
-
Niech się spełnią wszystkie twoje marzenia, Areli - powiedziała z uśmiechem od
ucha do ucha.
-
Dziękuję - moja buzia na pewno też wygląda jak banan.
Przytuliłam ją. Przez ramię Rose widziałam, że mama
patrzyła na nas ze zrezygnowaniem.
Usiadłyśmy
przy stole. Siedziałam pomiędzy moją matką, a Rose.
Przyjaciółka
pochyliła się w moją stronę.
-
Ma tutaj przyjść chłopak, o którym ci opowiadałam. Ten co mnie uratował. Jack.
Pamiętasz? - szeptała.
-
No jasne, że pamiętam. Wczoraj nie mówiłaś o niczym innym. Czyżby on ci się
podobał? Przecież masz narzeczonego.
Położyła
palec na usta.
-
Mów ciszej, bo on usłyszy, albo co gorsza moja matka - zganiła mnie.
Nasze
matki były do siebie bardzo podobne pod względem charakteru i sposobu bycia.
Nigdy nie zachowywały się niestosownie i nie pozwalały na to córkom. Były
zawsze tak wyprostowane jakby połknęły kij. Zachowywały się po prostu jak żony
bogatych mężów.
Do
naszego stołu podeszła kobieta z nadwagą, którą zawsze obgadywała moja mama i
jej znajome. Trzymała pod ręką wysokiego, eleganckiego blondyna.
-
Ooo... Patrz. To jest Jack- podniecała się Rose i szturchnęła mnie łokciem w
bok.
-
Uuu... Przystojniak z niego- powiedziałam jej do ucha. - Mówiłaś, że on nie ma
pieniędzy, a jest taki elegancki.
-
No, bo nie ma. Ciekawe skąd to wziął - zastanawiała się moja przyjaciółka.
Pan
Elegancik obszedł stół po przywitaniu się z wszystkimi, żeby dotrzeć do nas.
Skłonił się przed Rose, ujął jej dłoń i czule pocałował.
-
Witam miłe panie - przywitał się melodyjnym głosem.
Podszedł
do mnie i także ujął moją dłoń.
-
Słyszałem, że masz dzisiaj urodziny. Życzę ci wszystkiego, co sobie wymarzysz -
mnie też pocałował w dłoń, ale nie tak czule jak Rose.
-
Dziękuje. Bardzo miło pana poznać - dygnęłam przed nim i się uśmiechnęłam.
-
Skąd wziąłeś te wdzianko? - spytała Rose Jacka wpatrując się w niego jak w
święty obrazek.
-
Dostałem od tej pani, z którą przyszedłem. Należy do jej syna - odpowiedział
jej Jack.
Razem
ślicznie wyglądali, gdy się tak w siebie wpatrywali. Kiedy się tak im
przypatrywałam kątem oka, sama chciałam kochać i być kochaną. Miłość jest taka
cudowna.
Jack
odsuną krzesło mi i Rose, więc usiadłyśmy.
-
Jest też dżentelmenem, więc chyba dobrze wybrałaś - powiedziałam przyjaciółce.
-
Ale ja go nie wybrałam. On jest mi zupełnie obcy, a ja mam narzeczonego -
oburza się Rose.
Dziewczyna
obrzuciła mnie groźnym spojrzeniem. Jej oczy mówiły: "Idź sobie. Mów do
ręki".
-
No, już dobrze - ustąpiłam.
Zerknęłam
kątem oka na narzeczonego Rose. Jego mina nie wyrażała zadowolenia. Domyślałam
się co myślał w tamtej chwili: "Po jakiego grzyba ja tu zaprosiłem tego
durnia?"
Jack
zajął miejsce przy stole obok Pani Otyłej. Gdy zauważył to, co leżało przed
nim, czyli nakrycie stołu, widziałam w jego oczach przerażenie. Nachylił głowę
w stronę kobiety siedzącej po jego prawej stronie. Wyczytałam z ruchu jego ust
takie słowa: "Po co tego tyle?"
Zachichotałam.
-
Z czego się tak śmiejesz - zapytała mnie Rose.
Przez
chwilę próbuję uspokoić śmiech.
-
Z Jacka - odpowiedziałam.
Musiałam
usłyszeć resztę. Podeszłam do pana siedzącego po prawej stronie Pani Otyłej.
Był to jakiś znajomy mojego taty. Chyba grywał z nim w karty.
-
Jak podoba się panu statek i jak mija panu podróż? - zagadałam go.
Kiedy
mężczyzna zaczął mi opowiadać o swoich odczuciach, przestałam się koncentrować
na jego słowach, a skupiłam się na dialogu pomiędzy Panią Otyłą a Jackiem.
Dalej rozmawiali szeptem.
-
Czy nie łatwiej byłoby jeść rękami? - w głosie Dawsona dalej było słychać
drżenie.
Przewróciłam
oczami.
Pani
Otyła tak szczerze się uśmiechnęła, że aż zrobiły jej się bruzdy na twarzy.
-
Oczywiście, że lepiej je się rękami, ale osoby takie jak te tutaj, bogate
snoby, wolą utrudniać sobie życie i wmawiają sobie, że to nie wypada. Jednak
nie wszyscy ludzie tu zgromadzeni są wyrachowanymi snobami - kobieta poklepała
Jacka po ramieniu. Zapewne chciała dodać mu otuchy.
Gdy
wypowiedziała te słowa, już nie wytrzymałam. Parsknęłam śmiechem.
-
Śmieszą cię moje problemy z prostatą? - oburza się mężczyzna, do którego
wcześniej zagadałam.
Czy
jak ja słuchałam tamtej rozmowy, znajomy ojca mówił cały czas monolog i
opowiadał mi o swoich problemach z oddawaniem moczu? O Boże! Obok kogo ja
stałam!
-
Nie. Oczywiście, że nie. Przepraszam, ale przypomniała mi się taka jedna
śmieszna sytuacja - stwierdziłam, że małe kłamstwo nikomu nie zaszkodzi. -
Pójdę już. Powinnam wrócić na swoje miejsce.
-
Dobrze - mężczyzna odesłał mnie ruchem ręki. Miał skwaszoną minę.
Wróciłam
na swoje miejsce.
Rose
pochyliła się do mnie.
-
Co tam robiłaś? - zapytała.
-
A nic, nic - szybko wyrzuciłam z siebie te słowa.
-
Taaa... Jasne - przyjaciółka posłała mi wymowny uśmiech.
Zaczerwieniłam
się.
Na
szczęście Rose nie ciągnęła dalej tematu.
Reszta
obiadu upłynęła w niby przyjaznej atmosferze.